sobota, 24 listopada 2012

Wróciłam na chwilkę...

Po długiej nieobecności postanowiłam, że jednak coś jeszcze napiszę... Ogólnie zdecydowałam się zakończyć tego bloga bo po przeprowadzeniu się do Anglii stwierdziłam, ze rozpocznę pisanie nowego bloga, o innej tematyce. Prawdę mówiąc to ten blog był dla mnie ogromną pomocą, mimo, że nie cieszył się nigdy zbytnią popularnością :D co mi zawsze odpowiadało bo traktowałam go jak pamiętnik... i będę miała do niego zawsze ogromny sentyment i będę tu na pewno zaglądać... no ale czasy się zmieniły, więc i bloga trzeba zmienić.
Jeśli chodzi o moją wagę to nadal ważę 71 kg, zdrowo się odżywiam ale nie stronię od czekolady :D trochę mniej ćwiczę ponieważ mam na to mniej czasu z racji nieobecności męża w ciągu dnia, w związku z czym jestem cały czas z synkiem. Ale to nie znaczy, ze się nie ruszam. Często chodzę na spacery z moim maleństwem, często kręcę hula-hopem, często też się rozciągam... tak z nudów. Rzadko kiedy się porządnie spocę, ale to dlatego, ze wciąż mieszkamy z moją teściową do końca miesiąca... jak już będziemy na swoim to wieczorami będę się pięknie pocić z Mel B :)

Uczę się HISZPAŃSKIEGO !! małymi kroczkami do przodu!! :D


Milion buziaków dla każdego, kto poczytał moje wypociny, a tym bardziej dla tych, którzy coś zyskali czytając te moje WYPOCINY! Spalajcie kalorie zdrowo!! :D

sobota, 10 listopada 2012

Wedding Day!

Jest 18:15, po straszliwie męczącym dniu mam chwilę dla siebie... ale nie oznacza to, że synek już śpi. Po prostu mąż się zlitował i wziął go na chwilkę jak już Mały zjadł kolację. Ufff...

Jeśli chodzi o pobyt tutaj to jak na razie wszystko jest super! Pod koniec miesiąca wprowadzimy się do naszego nowego lokum, ale póki co mieszkamy z moja teściową :D jakoś da się przeżyć... ma swoje dziwactwa, ale któż ich nie ma, prawda? Stara się być miła, a ja z natury jestem miła :D Ogólnie wszystko jest pozytywnie. Zaczynając od pogody, przez sprzedawców w sklepach, którzy uśmiechają się życząc mi miłego dnia, no i aż po rodzinę męża, która jest cudowna. Mamy tutaj kuzynów, ciotki, wujków, i małych kuzynów dla naszego synka... a poza tym kilku wspaniałych znajomych i przyjaciół :)
Doskonałą okazją aby ich wszystkich spotkać było czwartkowe wesele! Było to pierwsze angielskie wesele na jakim byłam. Musze przyznać, że tak dobrze nie bawiłam się odkąd zaszłam w ciążę! Było co prawda z gruntu inaczej niż na polskich weselach (a tych mam za sobą aż 14), ale było przecudnie! Począwszy od miejsca, w którym Państwo Młodzi powiedzieli sobie TAK: był to nieduży pałacyk położony niedaleko Bristolu. W pokoju hotelowym było bardzo przestronnie i ogólnie wystrój był bardzo elegancki, za to łazienka bardzo nowoczesna z ogromnym prysznicem i piękną ozdobną wanną... Sala, w której Młodzi wzięli ślub była nieduża, kameralna ale pięknie ozdobiona świeczkami i lampionami. Państwo Młodzi wyglądali przepięknie! Oboje byli wzruszeni i szczęśliwi :) można powiedzieć, że było ich troje bo ich niespełna dwuletni synek też był bardzo przejęty uroczystością :) Gdy Młodzi się pobrali i już jako Pan i Pani P. wyprowadzili gości z sali, myślałam, ze pójdziemy jeść... ale niestety nie. Wg ich harmonogramu najpierw robi się sesje zdjęciowe... Zajęło to około 2 godziny!! No trudno... Gdy w końcu Młodzi zabrali wygłodniałych gości na salę gdzie odbywało się wesele to czekaliśmy kolejne 45 minut na zupę... hah! ale jak już podano jedzenie to wszystko było coraz lepiej i lepiej :) Na stołach stały piękne kwiaty, naokoło ustawiono małe lampiony, obok naszego stołu stała wieża pięknych babeczek z ciastem u szczytu - tort weselny. Był też rozpalony kominek w hallu :) Wszystko wyglądało przecudnie! Jak w bajce! :) A ja... no cóż. Nie będę skromna i powiem, ze usłyszałam chyba z milion komplementów i komentarzy odnośnie utraty wagi i tego jak świetnie wyglądam :)) Miło słyszeć takie komentarze gdy się pracowało tak ciężko... :)
Po posiłku i przemówieniach nastąpiła zmiana wystroju sali i zaczęło się disco! :D Zabawa była przednia! Wytańczyłam się i wybawiłam :) spać poszłam o 2:30 nad ranem pomimo, że byłam z maleńkim synkiem... Udało mi się go położyć spać. Najpierw w wózku, potem w pokoju hotelowym. Sprawdzałam co chwilę czy śpi spokojnie i mogłam się bawić do upadłego! :)

Jest 21:00, synuś śpi, a my oglądamy X-Factora UK tym razem będąc w UK, a nie on-line :)

P.S. Uczę się hiszpańskiego ponieważ rozmawiałam na weselu z wieloma osobami o tym jak schudłam, ale tylko jednej osobie powiedziałam, że tak na prawdę to miałam dwa cele na ten rok: odzyskanie formy i nauka hiszpańskiego. Tą osobą był narzeczony mojej szwagierki... powiedział, że szkoda, że się nie udało dotrzymać postanowienia i dał mi czas do czerwca abym jednak spełniła swoje plany... postawił na to 20 funtów, które dostane jeśli nauczę się języka na poziomie podstawowym :))


piątek, 9 listopada 2012

W trasie!

Jest 21:00, nareszcie mam okazję usiąść wygodnie na kanapie i napisać co nieco o ostatnich wydarzeniach. A działo się, oj działo!

Zacznę może od naszej wycieczki do Anglii. Dzień przed planowanym odlotem doprowadziliśmy mieszkanie do idealnego porządku, wysłaliśmy ostatnie pudła do Anglii i oddaliśmy klucze właścicielce. Jako, że lot mieliśmy mieć wcześnie rano, a na lotnisko odwoził nas mój teść, to postanowiliśmy, że ostatnią noc spędzimy u niego. Wszystko więc poszło dość sprawnie, spakowani i lekko poddenerwowani nachodzącymi zmianami pojechaliśmy spędzić ostatnią noc w kraju w... lodowatym pokoju! Teść się nie postarał i nie nagrzał nam pokoju, a wiedział, że przyjedziemy i wie przecież, że dziecko nie powinno spać w zimnie! Nie będę się rozpisywać na ten temat... musieliśmy jakoś zacisnąć zęby i jak najszybciej położyć się spać bo było już po 21:00, a pobudkę mieliśmy o 3:00! około 22:30 leżeliśmy już we trójkę w łóżku starając się wzajemnie ogrzać :) Wstaliśmy dość sprawnie, zjedliśmy co nieco i ruszyliśmy na lotnisko. Na miejscu też wszystko poszło sprawnie i szybko. Nie ważyli nam bagaży, nie sprawdzali za bardzo wymiarów (a mieliśmy na pewno za dużo rzeczy), jako rodzice dziecka poniżej 2 lat mieliśmy też pierwszeństwo w kolejce na pokład samolotu :) wszystko cacy! Do czasu aż dowiedzieliśmy się, że maszyna się zepsuła - cały układ hydrauliczny poszedł i nie polecimy! Opuściliśmy samolot czekając na dalsze informacje... w końcu poinformowano nas, że na 11:45 będzie gotowy nowy samolot. Czekając na samolot zadzwoniłam sobie do Moniki L. i to trochę umiliło mi czas... :) Podczas gdy ja sobie plotkowałam mój mąż próbował załatwić problem, który powstał przez opóźnienie lotu, mianowicie przepadły nam bilety na pociąg z Londynu do Bristolu! Niestety nie dało się tak po prostu wykorzystać wcześniej zabukowanych biletów na późniejszy pociąg. Kolejny stres! No ale po rozpatrzeniu naszych opcji w końcu zdecydowaliśmy się, że bilety i tak wydrukujemy w specjalnej maszynie do tego przeznaczonej i spróbujemy je wykorzystać. Na miejscu w Londynie tak też zrobiliśmy i okazało się, że bilety są jeszcze dobre do wykorzystania! złapaliśmy więc pociąg! Potem autobus! Potem pociąg zwany tubą! Potem kolejny pociąg... i tutaj mieliśmy znak STOP! Niestety ten pociąg był zarezerwowany z miejscówkami i gdybyśmy chcieli wykorzystać te same bilety to te miejscówki byłyby najprawdopodobniej zajęte przez kogoś innego, ponieważ nasze miejscówki odjechały rano bez nas... W tej sytuacji pozostało nam jedynie złapanie autobusu miejskiego do innej stacji w Londynie, skąd mogliśmy złapać autokar prosto do Bristolu. Nie było łatwo! Najpierw poszliśmy na przystanek po złej stronie ulicy, więc kierowca powiedział nam, że on niestety jedzie w przeciwnym kierunku... Udaliśmy się na właściwy przystanek i czekając na autobus postanowiliśmy zjeść coś na szybko. Na szybko, a więc fast food... fast food a więc duże M jak McDonalds. Tylko po jednym burgerze i soczku! Autobus nadjechał. Wsiadamy. W Anglii zawsze było tak, że bilet kupowało się u kierowcy mówiąc mu dokąd jedziemy, tak więc mąż mój mówi dokąd, ja ładuję się z wózkiem, a kierowca patrzy na nas jak na baranów i rzecze: bilet się kupuje na przystanku w automacie zanim się wsiądzie do autobusu! Świetnie! Wysiadka, on nie poczeka. Za kilka minut będzie następny... Kupiliśmy bilety. Maszyna nie wydawała reszty, straciliśmy 70p... W końcu nadjechał kolejny autobus i udało nam się wygodnie rozsiąść. Synka wyjęłam z wózka bo już miał trochę dość siedzenia... nawiasem mówiąc całą podróż zachowywał się jak ANIOŁ! był grzeczny, uśmiechnięty, spał ładnie kiedy był zmęczony... no po prostu bajka! Zmierzamy do celu, wlekąc się w popołudniowym londyńskim traffiku i dociera do nas, że możemy nie zdązyć na ten autokar o 16:00! Nie wiemy nawet gdzie iść! Pytamy wiec najbliżej siedzącą osobę... tak się złożyło, ze ta kobieta kiedyś pracowała na tym dworcu skąd odjeżdżają autokary międzymiastowe! Co za fart! Powiedziała nam wszystko dokładnie: jak dość, gdzie skręcić, że po bilety to na pewno będą kolejki, ale może zdążymy... Wysiadamy z autobusu i biegiem lecimy wskazaną trasą. ja z synem na rękach, mąż z torbami na wózku! Biegniemy, biegniemy, biegniemy. Mój zegarek odmierza minuty jak szalony... w końcu jest! Wpadamy na dworzec, szukamy miejsca z autokarami, i widzimy, że on za moment odjedzie! Szybka decyzja: nie kupujemy biletów, najpierw trzeba znaleźć autokar i go zatrzymać! Szukamy, biegamy, tak się złożyło, ze odjeżdżał z 20 linii, czyli z ostatniej. I mimo, że się nabiegaliśmy to decyzja była słuszna bo okazało się, że bilet możemy kupić u kierowcy, a jak tam dotarliśmy to przed autokarem stała jeszcze mała kolejka ludzi wsiadających na pokład :) Cudnie! Jesteśmy, wsiadamy i już tylko 3 godziny dzielą nas od Bristolu. W autokarze było... gorąco! Poza tym było ciasno, a synek najpierw skakał mi na kolanach... co jest zrozumiałe bo prawie cały dzień miał bardzo mało ruchu, a potem jak padł to na moich kolanach spał... zupełnie odbierając mi możliwość ruchu.... Nie była więc to zbyt przyjemna podróż... ale nie szkodzi! W końcu byliśmy w Bristolu, mama mojego męża odebrała nas z przystanku i po szybkich zakupach mogliśmy się umyć i iść spać w ciepłym łóżeczku King Size!

Następnego dnia wstaliśmy wcześnie bo to był dzień szczególny :) dzień ślubu kuzyna mojego męża! Ale o tym jutro... dziś już nie mam siły pisać. Napiszę tylko, ze było przecudnie! :) 

Dobranoc xxx

P.S. Od jutra będę uczyć się hiszpańskiego! (http://jezykhiszpanski.w.interia.pl/)

sobota, 3 listopada 2012

Kolejna wyprzedaż mebli!

Nasz kochany Gość poprosił mnie o pomoc w sprzedaży jego mebli z mieszkania, które sprzedał. Oczywiście się zgodziłam bo z reguły lubię pomagać ludziom jeśli mogę. Zajęło mi to jednak sporo czasu i energii dzisiaj. Najpierw musiałam mebelki wystawić na 2 stronach internetowych, potem musiałam odbierać telefony od chętnych potencjalnych nabywców, a gdy już umówiłam się z oglądającymi to musiałam wystąpić w roli tłumacza... cóż, skoro się zgodziłam pomóc to trzeba było załatwić sprawę od początku do końca. No i udało się sprzedać prawie wszystko w jeden dzień :) została jedna szafeczka do sprzedania, ale jak się nie sprzeda to nic się nie stanie :) Podsumowując: mogę być z siebie dumna :)

Teraz jest 19:30, moja szklanka jest pełna dietetycznej Coli, a gdzieś w jakiejś pachnącej kuchni ktoś właśnie przygotowuje pizze dla mnie, mężusia i naszego Gościa. Już nie mogę się doczekać... LOL!

Tak poza całymi przebojami ze sprzedażą mebli to udało mi się dzisiaj wybrać na prawie dwugodzinny spacer i zadbałam o to, żeby maszerować szybkim tempem, w dodatku pchałam wózek... więc uznaję to za porządne kardio :D spociłam się, więc się liczy! :D Odpuszczam sobie dzisiaj A6W.

piątek, 2 listopada 2012

Busy Day!!

Jest 17:30, mój synek dziś wcześnie poszedł spać. Miał długi i wyczerpujący dzień ponieważ musieliśmy iść na zakupy piechotką dzisiaj bo sprzedaliśmy samochód! To zajęło nam 2 godziny... a potem przyjechali moi rodzice i nie mogli się nim nacieszyć. Rodzice przyjechali oczywiście po to, aby się z nami pożegnać przed wylotem do Anglii... zabrali też kilka rzeczy, których nie chcieliśmy wyrzucać. Zabrali też dwa duże kwiaty doniczkowe, które kiedyś zabiorę do Anglii jak przyjedziemy tu autem.
Na obiad zrobiłam placki ziemniaczane z sosem pieczarkowym bo tatuś sobie tak zażyczył... ale ja oczywiście byłam grzeczna i dla siebie oddzielnie zrobiłam kurczaka ze szpinakiem :) i do tego oczywiście ukochane brokuły.
Poza tym zjadłam kilka ciastek bo mój tata jak zwykle kupił ciastka! pierniczki w czekoladzie i jeszcze takie ciastka z Milki w kształcie pałeczek też w czekoladzie... jasna cholera... a ja miałam jeszcze w lodówce lody, które oczywiście też zjedliśmy.
Postaram się jutro wybrać na jogging, ale nie wiem czy to się uda ponieważ mamy znowu gościa z Anglii. Przyleciał ten sam Gość co kiedyś i rano przyjdzie nas odwiedzić (śpi w hotelu).
Może dzisiaj zrobię A6W, ale nic nie obiecuję bo padam na twarz po męczącym pakowaniu i goszczeniu rodziców i porannym dwugodzinnym łażeniu po mieście.............. tak, tak... rozczulam się nad sobą. Trudno się mówi.

wtorek, 30 października 2012

3 dni pakowania...

Od trzech dni nic nie pisałam, a to dlatego, że organizowanie sobie życia w innym kraju jest czasochłonne... Sprzedaliśmy wczoraj kanapę. Jutro prawdopodobnie sprzedamy stół i krzesła. Większość kartonów jest już gotowa do wysłania. Kurier na jutro jest już zamówiony... jakoś idzie........ aczkolwiek nie mam czasu na nic innego. 
Teraz jest 14:00, obiad mam ugotowany bo wczoraj zrobiłam duży garnek pomidorówki :) Nie gotuję jej zbyt często, a jak już zrobię to jem ją potem z jakimś takim sentymentem. Smak dzieciństwa można powiedzieć... 
Przedwczoraj się ważyłam. To co zobaczyłam na skali wagi lekko mnie oszołomiło... 71 kg. Biorąc po uwagę fakt, że ostatnio niewiele ćwiczę, to trochę dziwne... no ale nadal robię A6W i biegam czasami więc...  widocznie to wystarcza, aby dalej gubić wagę. Wczoraj biegałam przy zerowej temperaturze. Ciekawe doświadczenie...
Szkoda tylko, że większość ubrań na mnie wisi.
Ok, wracam do pakowania... o 16:00 zjemy obiad, a potem obejrzymy Boardwalk Empire. Choćby się paliło i waliło, seriale trzeba oglądać systematycznie :) dlatego wczoraj obejrzeliśmy najnowszego Dextera.
A jutro obejrzę Prawo Agaty... oczywiście jak już synek będzie spał :)

piątek, 26 października 2012

Wyprzedaż


Właśnie usunęłam post z 22.10.12. przez przypadek... Ale udało mi się go URATOWAĆ, z tym, że nie udało mi się go wrzucić z powrotem tam gdzie był. Dlatego umieszczam go tutaj, tak dla porządku...

Jest godzina 12:00, w dalszym ciągu wystawiam mój dobytek na sprzedaż... całkiem nieźle mi to idzie. Nie mogę się doczekać wyjazdu do Anglii, aczkolwiek muszę przyznać, że cała ta przeprowadzka jest dla mnie stresująca. Na śniadanie mąż zrobił omlet z serem. Zjadłam bo tak pięknie pachniał... i jeszcze lepiej smakował. Po śniadaniu poszłam na jogging, pokręciłam też hula hopem, a wieczorem zrobię A6W. Mąż idzie na piłkę nożną jak w każdy poniedziałek, więc ja się rzucę na podłogę i spocę się trochę.
A teraz wracam do robienia zdjęć moim meblom... heh...

Jest 21:30, mąż za jakieś pół godziny wróci z piłki nożnej, a ja właśnie skończyłam ćwiczenia. Dzisiaj zrobiłam pośladki z Mel B i A6W dzień 25, czyli 16 powtórzeń. Jestem zadowolona ze swojej pracy i zaraz idę pod prysznic :) To był długi i męczący dzień...

A jutro będzie nowy piękny dzień!! Cieszmy się każdą minutą!! :D